piątek, 15 sierpnia 2014

Z wizytą u Aleksandra Macedońskiego, czyli siła różnorodności



Wróciłam z wakacji i zabrałam się do pracy, choć pod powiekami mam jeszcze powidoki jaskrawego bałkańskiego słońca. Zamieniłam sandały na pantofle i rozpoczynam spotkania z klientami. Dzielą się one na te czujne, pełne nieufności i oceniania, rzeczowe, podczas których rozmawiamy o wzajemnej wymianie oraz takie, które przyprawiają mnie o zawrót głowy, budzące zachwyt, że przedstawiciel wielkiego biznesu podobnie jak ja widzi sprawę najistotniejszą:  poczucie sensu działań zawodowych. Spotkania takie nie trafiają się często, ale ostatnio jakby częściej.

Najbardziej cieszą mnie rozmowy, na których nikt nie oczekuje gotowego przepisu na sukces. W zamian zależy im przede wszystkim na tym, abym najpierw zrozumiała specyfikę ich sytuacji. Kiedy zaś słucham, to czuję się jakbym podróżowała po różnych krajach. O czym mówią klienci? Zwykle płynie opowieść o wielkim wysiłku zmierzającym do uporządkowania całej złożoności działań. I o tym, że jednocześnie toczy się proces całkiem przeciwny, zwany oporem lub destrukcją. W jego wyniku wiele efektów tej gigantycznej pracy staje się pozorem, jedynie fasadą. Życie rozsadza narzucone ramy i  wszyscy zdają sobie z tego sprawę.

Czy to dobrze, że tak się dzieje? Czasami nie, bo w nadmiernym chaosie trudno sprawnie funkcjonować. Ale czasami widać, że to dobry proces. Kiedy na przykład praca staje się zbyt rutynowa, a organizacji brakuje ducha odkrwcy, wielu pracowników cieszy się głównie z tego, że nauczyło się różnych "obejść", sztuczek, dzięki którym osiagają efekty pomimo tych wszystkich ograniczajacych regulacji. Dogadują się z innymi "po ludzku", a przy tym ich praca staje się ciekawsza i skuteczniejsza. Dzięki naturalnej potrzebie relacji, więzi, nadmiar myśli technokratycznej zostaje zneutralizowany. Miejmy nadzieje, że nie na tyle jednak, by wszystko obróciło się w chaos.

Daleko, jak widzę, odeszłam już od wakacyjnych klimatów… Czy jednak na pewno? Podróże to okazja do przygladania się, jak powstawaje kultura. Grupy, organizacji, narodu. Integracja i dezintegracja. Ujednolicanie i poszukiwanie różnorodności. Spontaniczność i regulowanie. Jak to wszystko się splata?... Czasami wydaje mi się, że podrózuję po organizacjach i krajach po to, aby to jakoś ogarnąć.

W tym roku odwiedziłam intrygującą mnie od dawna Macedonię, o której niewiele w Polsce wiadomo. Z resztą, całe Bałkany z ich pogmatwaną historią i teraźniejszością, są piękne i ciekawe, a przede wszystkim mogą nas wiele nauczyć, szczególnie w kwestii siły i słabości wewnętrznego zróżnicowania. Macedonia jest to kraj młody, dopiero zdobywający miejsce w popularnej świadomości Europy. Grecy nazywają ją, dość obraźliwie wg mnie, F.Y.R.O.M, czyli Byłą Jugosłowiańską Republiką Macedonii, co sugeruje, że jest to jednostka była, a nie obecna. Pewni Serbowie również widzą w Macedonii własną byłą republikę, a na pewno dziedzica kulturowego Jugosławii. Wielu Albańczyków uważa natomiast że jest to, podobnie jak Kosowo, wysunięta enklawa albańska. Niektórzy Bułgarzy z kolej sugerują, że Macedonia to fragment Bułgarii, czego dowodzi język, zupełnie jak bułgarski, tylko z „nieco” popsutym greką alfabetem. Tymczasem Macedonia, dążąc do samostanowienia, stworzyła zaskakującą stolicę, wielokulturową i intrygującą.

Zaczęło sie nieźle. Wjeżdżając do Skopje, wpadłam nocą na stację benzynową. Na parkingu stacji stały, chłodząc się, kobiety w długich sukniach na niebotycznych obcasach oraz ich wystrojeni w garnitury macho o obojętnych minach. Okazało się, że stacyjna restauracja jest popularnym miejscem przyjęć dla rodzin muzułmańskich. Już wiedziałam, że będzie niebanalnie. Zamieszkałam w pensjonacie, którego każdy pokój symbolizował inną stolicę państwa. Trafiłam do pokoju  pod nazwą Skopje, co oznaczało, że całą noc nad moją głową galopował Aleksander Wielki. To bohater narodowy małej Macedonii i dużej Grecji, o którego kraje te rywalizują. Stworzył  imperium, w którym ważne były wpływy, nie zaś narodowość, z resztą wówczas  nie istniało pojęcie narodu w naszym rozumieniu. Zatem sam Aleksander chyba nie zrozumiałaby tego sporu, bo nie zdobywał Azji ani ku chwale Macedonii, ani Grecji, lecz z przyczyn pragmatycznych oraz ambicjonalnych.






Samo centrum miasta jest trochę jak magazyn teatralny. Po zniszczeniach spowodowanych trzęsieniem ziemi wybudowano tu „nowe zabytki”, średniowieczne, barokowe i klasycystyczne, podkreślające bogatą, wielowiekową tradycję narodu. Wszystkie place w centrum „zaludniono” nieprawdopodobnej wielkości pomnikami, które rywalizują ze sobą o uwagę przechodniów. Wszyscy bohaterowie tych monumentów, może poza Cyrylem i Metodym, mają pozy dumne, nader bojowe i przeważnie gdzieś mierzą z różnych rodzajów broni. Macedonia uświetniła w ten sposób wielu bohaterów, również tych, których przynależność kulturowa nie jest oczywista, takich jak wspomniany Aleksander Wielki, Cesarz Justynian i Goce Dełczew. Ze względu na niewielkie rozmiary stolicy i zagęszczenie herosów, bojowe te postacie celują przeważnie do siebie nawzajem, co jest metaforą niezamierzoną, acz wartą przemyślenia. W każdym razie rywalizują o uwagę przechodniów, którzy i tak myślą tylko o swoich sprawach. Poza mną nikt chyba się tymi dziełami nie podniecał. Najlepiej podsumował to skopijski taksówkarz. Zapytany o bohatera pomnika przedstawiającego mężczyznę na koniu w dramatycznej pozie z wyciągniętym przed siebie pistoletem, który w pełnym galopie podąża ku przyszłości niczym Europa na byku, odparł z powagą: „A guy. Just a guy”. Po prostu facet, jakiś człowiek. To znakomita pointa dla tych, skądinąd zrozumiałych, narodowych poszukiwań. Po prostu ludzie.

Jest jeszcze jedno zakończenie tej opowieści. Goce Dełczew, bułgarsko-macedoński bohater walk z Imperium Osmańskim, pilnuje wejścia na skopijską starówkę. Jest to coś w rodzaju zabytkowego bazaru orientalnego. Obecnie również sprzedaje się na nim wszystko, co tureckie. Można się napić też kawy po turecku, zjeść tureckiego kebaba, poczuć codzienny, bezpieczny rytm życia, prawdopodobnie niewiele różniący się do tego, który toczył się za czasów Alego Paszy. Handel to handel, a polityka to polityka. A że tureckie towary są tanie i ładne… Nie chcę przez to powiedzieć, że nie rozumiem dążenia Macedończyków do zbudowania własnej państwowości. Widać jednak, że nie da się zignorować ani mozaiki religijnej, ani skomplikowanej historii, ani codziennych potrzeb ludzi, które tworzą sieć powiązań silniejszych niż wszelkie regulacje. W Skopje zarówno różnice, jak i więzi są wyolbrzymione, wręcz symboliczne. Życie zasymiluje wszystko i połączy we wspólną całość. W państwie i w organizacji.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz