piątek, 20 grudnia 2013

Wirusy strachu przed oceną

Prowadzę teraz dużo superwizji w całej Polsce, w ramach dużego programu szkoleń dla doświadczonych trenerów. Superwizja uczestnicząca polega na siedzeniu z tyłu sali  szkoleniowej i obserwowaniu trenera prowadzącego. Następnie siadamy razem, aby porozmawiać. O czym? Mamy wzajemnie dzielić się naszymi przeżyciami i spostrzeżeniami dotyczącymi ostatnich dwóch dni na sali szkoleniowej. Powinien być to dialog o wydarzeniu, jakim jest warsztat i o osobie, która go prowadzi. W założeniu to trener superwizowany stawia pytania, rozważa swój stosunek do poprowadzonego warsztatu i do swojej pracy, a superwizor pomaga te wątpliwości wyjaśniać, korzystając z metod coachingowych oraz z własnych spostrzeżeń. Udziela informacji o własnych spostrzeżeniach, wyraża swoje sądy, ale z jednym zastrzeżeniem: czyni to pod kątem kwestii wniesionych przez trenera superwizowanego. Krótko mówiąc, jest to czas dla trenera, wsparcie w jego drodze, która on sam określa. Przedmiotem zaś pracy na superwizji, podobnie jak w coachingu, powinien być kontrakt co do sposobu i treści pracy. Praca na superwizji opierać się powinna na mocnych stronach, zgodnie z tezą, że rozwijanie potencjałów czyni mistrza, a walka z niedociągnięciami kreuje ledwie czeladnika.


Coraz częściej jednak myślę, że do pracy superwizora powinno się przystępować w specjalnej maseczce chroniącej przed wirusami strachu przed oceną. To naprawdę trudne i meczące, a nawet z lekka przygnębiające. Trenerzy i coachowie, którzy powinni być przewodnikami dla ludzi w czasach niepewności, boją się zdaje się bardziej niż inni. Są często najbardziej spektakularnymi przykładami, że proces edukacyjny to dramatyczna walka o przeżycie i zachowanie godności. Niejednokrotnie najważniejszym pytaniem, jakie stawiają sobie, a właściwie superwizorowi, po warsztacie jest:


- No, to jak mnie oceniasz? Jakie błędy popełniłem?
- A ty? – odpowiadam - Jak widzisz to, co się zdarzyło?
- Ja? No… dobrze chyba …
- A co dobrze? – pytam
- No, warsztat.
- A co zdarzyło się na warsztacie Twoim zdaniem? - nie ustępuję
- Nic się nie zdarzyło, mam nadzieję - mówi trener z ulgą

No cóż, ja sądzę, że warsztat jest raczej po to, aby coś się jednak zdarzyło. To ma być wydarzenie, społeczne i rozwojowe. To spotkanie, które ma coś uruchamiać, jakiś proces rozwoju. Ale mój rozmówca nie to, oczywiście, miał na myśli. On mówił, że nie wydarzyła się żadna wpadka, nic poza kontrolą. I to jest właśnie problem. Jeśli bowiem myślisz cały czas, jak zabezpieczyć się przed wpadką, to postępujesz zgodnie z anegdotą o wielkim psychoterapeucie, Paulu Watzlawicku, który doradzał pacjentowi pełnemu lęków, żeby lepiej nie latał samolotem, bo to grozi katastrofą …hm …nawet lepiej, aby nie nie wychodził na ulicę, bo to grozi, że przejedzie go samochód. W zasadzie, zadumał się Watzlawick, bezpieczniej byłoby też nie chodzić po mieszkaniu, bo przecież można złamać sobie tym sposobem nogę albo poparzyć gorącą wodą. Czyli najlepiej leżeć w łóżku?..No tak, ale to też jest niebezpieczne - grozi przecież odleżynami, ba, to nawet pewne, że się ich dostanie!

Miałam szczęście. Mój nauczyciel powtarzał: „Przygotowanie do pracy z grupą nie polega na tym, aby nauczyć się, jak nie wchodzić w maliny, ale jak z nich wychodzić.” Skorzystałam niejednokrotnie z jego rady. Nie bójcie się chaszczy. Bez kłopotów można osiągnąć tylko to, co już znamy. Jeśli chcecie pomóc ludziom, aby czuli się w tym zmieniającym się świecie bezpiecznie, aby decydowali się na wchodzenie w jakieś nowe dla siebie obszary i działania, to nie starajcie się ochronić ich przed nimi samymi. Uczcie raczej, jak z tą niewiadomą, która jest w środku i na zewnątrz osoby zaprzyjaźnić się. I dawajcie przykład własną osobą. Trener nie może wszystkiego kontrolować, o wszystko dbać i o wszystkich się troszczyć. To nierealne i szkodliwe. Powinien zwracać uwagę na dwie rzeczy najważniejsze: cel szkolenia i jego efekt. I na to, jak on sam najlepiej może przyczynić się do jego osiągania. Przyczynić się, a nie osiągnąć. Nie można kogoś czegoś nauczyć, ale można wesprzeć go w nauce. To samo dotyczy mnie jako superwizora: nie mogę Cię ocenić, jeśli nie wiem, czego chcesz. Ale mogę Cię wesprzeć, jeśli mi to powiesz.



niedziela, 8 grudnia 2013

Jak statki na niebie..

8.12. 2013  Łeba

Po szkoleniu w Lęborku jadę do Łeby powąchać jodu. Jest zima i godz. 18 - a więc ciemno. I niewiarygodnie pusto. Na kei zacumowało siedem bogato zdobionych karaweli „z dawnych czasów”. Poza sezonem nikt na nich nie pływa, śpią, a w świetle słabych sodowych lamp widać ich złocenia. Jęczą. Gdzie są mieszkańcy tego miasta? Deptak -  pusty. Okna – ciemne. No, świeci się budce Ruchu czy też Kolportera, który też jest ruchem, bo jak budka, to ruch. Pani za ladą, kobieta w wesołych ubraniach i spowita kłębami dymu wskazuje na słój wypełniony pieniędzmi a na nim napis: Zbieram na Uniwersytet Trzeciego Wieku. To znaczy determinacja, brawo!



Problem aktywizacji osób starszych dotknie nas prędzej czy później. Już dotyka. Nie ma kto pracować, nie ma kto o nich dbać. W Szwecji istnieje sieć barów śniadaniowych dla osób starszych. Są tanie dla wszystkich, a dla nich - bardzo tanie. Miłe, takie błękitno- morskie i Ikeowe. Przychodzą na pierwszy posiłek, aby z kimś się spotkać, podtrzymać więzi. Para starszych osób trzymała się za rękę i czuła jak u siebie. Nad norweski fiord na końcu świata podjechał busik z podnośnikiem i wyjechały wózki, osoby o kulach, niedowidzące. Zasiedli do pikniku pod opieką młodych dziewczyn, po czym poszli na statek.
- To typowy sposób spędzania emerytury dla prawdziwych seniorów, tych koło 80-tki - poinformował mnie stojący obok Norweg.
- Czy to drogie?
- Przeciętna emerytura wystarczy.
Uff. Bolesne porównanie.
Moja bratanica właśnie skończyła w Stanach wydział terapii zajęciowej.  Przez 4 lata uczyła się, jak zajmować się osobami starszymi, jak pomóc im pozostawać w formie fizycznej i sprawności umysłowej. To dość drogie i trudne studia, ale zawód po nich- prestiżowy i dobrze płatny. Przyszłościowy.

Jak twierdzi Jeremy Rifkin, amerykański wizjoner gospodarczy (znany z sympatii do Europy i kontrowersyjny jak Nergal), starzenie się społeczeństwa w Europie oraz zmiany technologiczne doprowadzą do „końca pracy” i pojawienia się epoki postrynkowej. Gospodarka będzie skoncentrowana na usługach i to usługach dostarczających przeżyć. Rifkin napisał książkę Wiek dostępu. Nowa kultura hiperkapitalizmu, w której płaci się za każdą chwilę życia i wyrokował, że opieka i dostarczanie rozrywek będą najpotężniejszymi gałęziami gospodarki. Komu? - no tym, którzy będą mieli pieniądze, czyli emerytom na przykład.

Trenerzy, którzy realizujący programy dotowane z UE mają na ten temat swoje zdanie. Muszą, czy chcą, czy nie, realizować w swoich szkoleniach moduł zarządzania wiekiem w przedsiębiorstwach. Nikogo on nie obchodzi, absolutnie pusty rytuał. W szkoleniach dla trenerów pojawiają się z kolei przymusowe, ośmieszające problematykę moduły typu: jak pisać na flipcharcie i wyraźnie mówić, aby osoby 45+ (50+, 55+, w zależności od województwa) dostrzegły i usłyszały cokolwiek.

Czy my, środowisko trenerskie, nie powinniśmy potraktować tematu poważnie? Jak naprawdę skorzystać z potencjału osób 55+ w przedsiębiorstwach? Dlaczego mentoring prowadzony przez seniorów jako forma opieki na rozwojem młodych przyjmuje się z takim trudem? Być może, ze względu na szybkie zmiany technologiczne i mentalnościowe, potrzebujemy jego nowej wersji czyli mentoringu partnerskiego, gdzie obie strony korzystają na tej relacji, ucząc się od siebie nawzajem. To właśnie jest idea Jaca Jakubowskiego, nazwana dialogiem młodzi-dorośli, spotkaniem międzypokoleniowym. Sformułowana była jeszcze w czasach, gdy Jac stanowczo nie wiedział zbyt wiele o byciu seniorem, a jednak nadal jest nowatorska.

Dlaczego tak mało jest trenerów dojrzałych wiekiem? W Anglii trener poniżej 40 to szczaw. U nas – jeden z najstarszych. Już nie wspomnę o coachach. Czy to jednak nie mówi czegoś o zbyt niskim statusie tej roli i braku oczekiwań od trenera, coacha, że będzie miał doświadczenie zawodowe, a przede wszystkim życiowe? W przedsiębiorstwach brakuje miejsc dla trenerów i coachów, którzy nie będą realizowali funkcji obwoźnego instruktora, lecz prawdziwego mistrza, doradcy, animatora.

Może się okazać, że wspaniałe, prężne Uniwersytety Trzeciego Wieku z kopciuszka systemu edukacji zamienią się w jego prekursora.