poniedziałek, 13 stycznia 2014

Smok, jaki jest…



Chciałam się pożalić, aby uzasadnić tytuł bloga. Tak więc - będą lamenty, bo poniosłam stratę. Moja krzywda polega na tym, że na skutek przeprowadzenia ostatniej superwizji na warsztacie prowadzonym metodą Horse Dream, pewne powiedzonko gruntownie mi się zdezaktualizowało. Konkretnie chodzi mi o błyskotliwą kwestię: "Koń, jaki jest każdy widzi."

Rzecz miała miejsce na warsztacie w pewnej stadninie. Było to szkolenie z udziałem koni pełniącymi rolę trenerów, jak zaanonsowała trenerka. Już to oświadczenie powinnam potraktować jako sygnał ostrzegawczy. Ale ja, zamiast wykręcić się alergicznym katarem, który mnie dopadł, brnęłam dalej…Generalnie, o ile się zorientowałam, chodzi o to, aby uczestnicy próbowali nawiązywać kontakt z koniem lub końmi i tym sposobem uczyli się o sobie. Koń zachowuje się przy tym jak czuły (w każdym tego słowa znaczeniu) rezonator. Reaguje na człowieka zgodnie ze swą końską, wrażliwą oraz czujną naturą. Żadnego ujeżdżania, żadnych sztuczek. Rzecz odbywa się na świeżym powietrzu, dwa stopnie, siąpi, a tu - goła prawda.

Wracając do powiedzonka. Należy ono do klasyki i stanowi komentarz Benedykta Chmielowskiego do hasła koń. Zostało opublikowane  w pierwszej polskiej encyklopedii Nowe Ateny w rozdziale O zwierzętach. Czy wszystkie zwierzęta były w korabiu Noego? Trzeba tu dodać, że inne zwierzęta opisane są znacznie bardziej wnikliwie…

Zatem, w dawnych czasach poprzedzających końską superwizję, gdy którykolwiek z adeptów sztuki trenerskiej pytał mnie, co ma myśleć o zjawiskach zachodzących w grupie pomiędzy ludźmi, odpowiadałam czasami wyżej cytowanymi słowami ks. Chmielowskiego. Liczyłam przy tym na wyostrzenie daru obserwacji mojego podopiecznego, bo przecież „wszystko jest oczywiste”. Tym jednak razem trafiła kosa na kamień. Scena, która obserwowałam na maneżu, przynajmniej jak na moje nieprzyzwyczajone oko, wyglądała tajemniczo.

Uczestniczka szkolenia stoi na środku placu, a koń w rogu. Trenerka, pozostali uczestnicy i ja przyglądamy się im zza ogrodzenia. Koń odwraca łeb w kierunku stajni. Uczestniczka podchodzi do niego. Koń nic. Reszta obserwatorów też nic…. Ktoś pisze coś w notatniku. Ciekawość mnie bierze: Co może być do zauważenia, kiedy króluje nic?! Uczestniczka głaszcze pozornie nie reagującego konia. Potem bierze linkę, podpina pod uprząż. Linka zwisa luźno, a napięcie rośnie. Ani kroku. W powietrzu trzepoczą prawie że słyszalne pytania typu: „Co się między nimi dzieje? Czy to, co się dzieje, jest tym, czego ona chce?”. Nie rozumiem ich relacji. Nie wiem, czy  zwierzę patrzy na stajnię, czy też zerka tyłem na uczestniczkę, jest zadowolony czy zaniepokojony? A ona, do czego dąży: próbuje go wziąć na spacer, a może raczej chce dać się gdzieś zaprowadzić? Potem ona odpina linkę, schodzi z maneżu i mówi: - Niesamowite!  - Uff. Co jest niesamowite?!

Niektórzy szybko wyrabiają sobie zdanie i uspokajają się, ale nie wiem, czy ich ta wiedza uszczęśliwia. Raczej smutnieją chyba. Z resztą, czy ja wiem… Zaczynam wątpić w swoje oceny. Tak na marginesie, podobno ci, co znają się koniach, mają na tych warsztatach jeszcze trudniej. Aby przeżyć ten rodzaj „niewinnego”, pozbawionego założeń kontaktu z nieznanym, muszą „zapomnieć” to, co wiedzą o tych wspaniałych zwierzętach. Współczuję. Ja przynajmniej naprawdę nie wiem.

Kolejni uczestnicy wchodzą i schodzą z placu, zmieniają się konie, a ja dalej patrzę... Zaczynam godzić się z tym, że nie potrafię nadać tym scenom znaczenia. Skutek jest zaskakujący: przestaję wiedzieć, czego chcę. Uświadamiam sobie, że kiedy nie wiem, jak zinterpretować to, co się dzieje, nie wiem również, czy to jest to, czego pragnę. Ha! A jak zinterpretować to, czego pragnę?





Ten koń taki piękny, mocny, a przy tym delikatny… Patrzysz i myślisz tylko ”Chcę być dla Ciebie kimś wyjątkowym”. Tylko po czym poznam, że jestem tym wybrańcem? W filmie hollywoodzkim koń otarłby się o ramię człowieka i podążył krok w krok za nim, lekko kołysząc głową. Ale w rzeczywistości? Dylemat to raczej między-ludzki, a nie jedynie końsko-ludzki. Kontakt z koniem jedynie mocniej go uświadamia. Tak często przecież sprawdzamy, szukamy znaków, które rozwieją podstawowe wątpliwości: Lubisz mnie? Kochasz mnie? Akceptujesz mnie? Tolerujesz mnie? Będziesz mnie słuchał? Będziesz posłuszny? Interpretujemy po swojemu wszelkie sygnały, prowokujemy nawet, aby dostać jednoznaczną odpowiedź. Tak czy nie? No, tak, czy nie? Zdecyduj się: tak...?

Gdy wchodzimy w coś nowego, związek lub pracę, zdarzają się nam krótkie chwile rozkosznego, bo akceptowanego wewnętrznie braku jasności. Zazwyczaj jednak szukamy znaczeń jak hipopotam wody. Tak bardzo potrzebujemy zrozumieć. Zinterpretować, odnieść do swoich potrzeb. Do wyobrażeń o potrzebach, do potrzeby posiadania potrzeb nawet… Z czasem, wraz z nabywaniem doświadczenia, gromadzimy mnóstwo takich interpretacji. Gdy potrzeba, zawsze jakieś wytłumaczenie rzeczywistości się znajdzie, wygrzebane spośród tych, jakie mamy w bibliotece pamięci. Coś mniej więcej będzie pasować. A jeśli nadal nie będziemy przekonani, upewnieni, to zwrócimy się do eksperta od koni, miłości lub mowy ciała. Pewność. Tylko jakoś smutno, jakoś zimno się od tego robi…

Osobiście uważam, że czasami przeżywanie niezrozumienia odmładza. Polecam warsztat z końmi jako SPA dla duszy. Jak dobrze czasami nic nie rozumieć, nawet siebie… Może dzięki temu odzyskujemy zaufanie do własnej empatii, do serdeczności? Wraz z nimi przyjść może doświadczenie, że jestem w świecie, choć nie zawsze towarzyszy temu orientacja kim jestem dla świata, lub, jak świat mnie traktuje. Czy możemy się chwilowo bez tych odpowiedzi obejść? Nie zajmować się nimi, ale jednak być w kontakcie, uczestniczyć w tym, co się dzieje? Łatwo nie jest, ale, jak stwierdził rzeczowo Benedykt Chmielowski, opisując wszelkie płazy: Smoka zwalczyć trudno, ale starać się trzeba…

P.S. Nie mogę się powstrzymać, powiem to jeszcze: co Benedykt (Chmielowski, oczywiście) zabrał, to Benedykt wynagrodził. Ze znaczeniami chyba jest coś podobnego.

Przy okazji polecam książkę Agaty Wiatrowskiej i Ilony Popławskiej Menedżer uczy się od koni wydaną w zeszłym roku przez wydawnictwo Difin. Bardzo ciekawa. Wiele osobistych doświadczeń i możliwych sposobów rozumienia niewiadomego. Agata jest główną w Polsce nauczycielką metody Horse Assisted Education i bardzo empatyczną osobą.


sobota, 4 stycznia 2014

Uwaga! Będzie o uwadze.

Dzieciak moich znajomych, późny owoc życia skupionego na tzw. karierze, jest fantastyczny. Wesoły i ciekawski. Siedział sobie na podłodze i wtykał klocki różnych kształtów w stosowne otwory. Mama przerwała konwersację z nami i zawołała:
– O, umieszczasz walec w okrągłej dziurce! –  Młody ją zignorował, więc mama kucnęła obok i powtórzyła kwestię. Dziecko, niezrażone, trochę tylko się spięło, po czym kontynuowało akcję wtykania, tym razem bez powodzenia. – Nie tak, mówi mama. To ma rogi, więc to jest kubik. Otworek też musi mieć rogi. Który otworek ma rogi? – pyta spokojnie. Młody zaczął przejawiać zniecierpliwienie. Odwrócił się tak, aby nas nie widzieć. Podjął dzieło dopasowywania, ale mama powiedziała – Zobacz, musisz mieć na to metodę. Jak są rogi w klocku, to będą pasować te otwory kanciaste. Rozumiesz? – Hm.. nie rozumiał. Próbował ewakuować się ze swoja układanką w inny kąt, ale mama podążała. W końcu dziecko porzuciło zabawkę, a mama na to – Nie zniechęcaj się tak łatwo. Najważniejsze, to nie zniechęcać się!
Oczyma duszy widziałam obraz uciekającego w dal malucha i biegnącej za nim matki wołającej – Kiedy biegniesz, to najważniejsze jest, aby stawiać stopy na zewnątrz, nie do środka. I wyprowadzać ruch z bioder! Aaa.. i nie zaczepiać obcych psów!

W życiu, szkole i w pracy ścierają się nieustannie dwa paradygmaty rozwoju, dwa podejścia do edukacji. Najlepiej widać to na przykładzie nauki języka: jest dla ucznia czymś naturalnym, albo sztucznym. Jeśli myślimy w nim, używamy go spontanicznie, nie zastanawiając się nad gramatyką, to jest naturalny (oczywiście gramatyka przydaje się potem, gdy chcemy szlifować styl). Jeśli, zanim coś sformułujemy, myślimy coś w tym rodzaju:
– Jakby to powiedzieć, żeby było i trafnie i poprawnie? Czy to będzie właściwy czas? – to traktujemy język jako sztuczny. Japończycy podobno uczą się angielskiego całymi latami, ale nie mówią w tym języku, choć znają gramatykę i słówka. Tak bardzo boją się popełniania błędów, że nie odezwą się, dopóki nie będą pewni, że są perfekcyjnie nauczeni języka. Dlatego popyt na nauczycieli angielskiego rośnie w Japonii zawrotnym tempie.

Zatem pierwszy paradygmat: ludzie uczą się na skutek przejścia wypróbowanej przez innych drogi, prowadzeni krok po kroku do właściwych konkluzji. Cel edukacji wyznacza nauczyciel, on też podaje miary sukcesu np. stopnie. On też kontroluje, czy uczeń koncentruje się na tym, co trzeba, czy „nie włazi w szkodę”, oddając się dygresjom lub interesując się kimkolwiek poza nauczycielem. 

Drugie podejście: ludzie uczą się próbując i eksperymentując. Muszą przy tym sami znaleźć swoją drogę rozwoju. Wszystko, co robią, wywołuje jakiś efekt i - jeśli zwracają na niego uwagę, to staje się on informacją o sukcesie lub porażce.  Dobrze jest, jeśli mają przy tym wsparcie nauczyciela. W czym? Aby, jak mówi mój Jac, człowiek mógł uczyć się sam, ale nie samotnie… Nauczyciel towarzyszy, pomaga w samookreśleniu się przez ucznia i w akceptacji rzeczywistości. Jak pomaga? Poświęca mu uwagę i daje mu swą wiedzę, gdy uczeń sygnalizuje, że jej potrzebuje.

Sądzę, że na ogół uczymy się ta drugą drogą, w naturalny sposób podejmując różne wysiłki związane z osiągnięciem czegoś nowego lub wyrobieniem sobie nawyku. Jednak nie zdajemy sobie z tego sprawy ani nie doceniamy tego procesu. Z pewnością taki proces dotyczy  wszelkich umiejętności psychospołecznych. W ten sposób zaczynamy rozumieć, jak być z ludźmi, jak wyrażać siebie,jak zrozumieć własną i cudzą kulturę. Po prostu robimy coś w stosunku do kogoś, a potem patrzymy, co z tego wynikło. Jednak nie zwracamy na to permanentne uczenie się, na ten holistyczny proces rozwoju, dostatecznej uwagi. Co więcej, nie nazywamy go uczeniem się, co najwyżej nabywaniem doświadczeń, z naciskiem na przykre konsekwencje. Zdaje się, że daliśmy sobie wmówić, że nauka ma miejsce tylko w określonych, rytualnych sytuacjach. Ławki, indeksy, te rzeczy, zaś „prawdziwa” nauka jest wtedy, gdy zewnętrzny autorytet  nam powie, czego właśnie się uczymy oraz jakiego typu wnioski powinniśmy z tego wyciągnąć. Żyjemy złudzeniem, że nasz rozwój zachodzi wtedy, gdy ktoś pokieruje naszą uwagą. Natomiast reszta edukacji, życiowej nauki, to w zasadzie wypadki przy pracy.
Miałam kiedyś klientkę na coachingu. Była prezesem wielkiej firmy i znakomicie sobie radziła. Ale miała kompleks, który spędzał jej sen z powiek: brak MBA lub innego „porządnego” wykształcenia. - Po co chcesz mieć to wykształcenie? – Bo dręczy mnie myśl, że jest standard, którego nie realizuję, bo go nie znam. Że nie zwracam uwagi na to, na co powinnam.



Podejrzewam, że na tym właśnie polega rząd dusz: na sterowaniu uwagą. Masz władzę, kiedy ludzie zwracają uwagą na to, na co Ty chcesz, aby ją zwracali, a na dodatek twierdzą, że nic innego nie ma. Dzieci w szkole siedzą ławka za ławką usadzone tak, aby nie nawiązywać ze sobą nawzajem kontaktu.  Gdy zapytasz uczniów – Co się teraz dzieje w klasie? – odpowiedzą – Pani mówi o wielkim zlodowaceniu. – Czy coś jeszcze? – Nuda – Zauważcie, nie uwzględniają życia społecznego, podrywów, zawodów i nadziei, a nawet smutnej historii o tym, jak wyginęły mamuty, nie ma w polu ich świadomej uwagi szynszyla z Epoki Lodowcowej, o którym jednak cały czas myślą „w tyle głowy”. Nie ma tego, co jest żywe. Wezwanie Uważaj! to hasło ostrzegawcze mówiące: Niebezpieczeństwo, chroń się!  W szkole oznacza  Słuchaj mnie, bo zaraz zostaniesz dwóję lub też Znów zachowałeś się nieodpowiednio, nie uważałeś! Wymuszanie uwagi to potężna broń, bo pozbawia ludzi wiary w to, że wiedzą, co dzieje się dookoła, że to, co widzą, co przeżywają, jest ważne. Ważność, waga i uwaga - czy to przypadkowa zbieżność językowa, czy może  słowa te łączy prawdziwe pokrewieństwo znaczeniowe? Ks. Tichner powiedział, że wartość to jest to, co uznaje się za ważne. Idąc dalej, mogłabym powiedzieć: wartość to jest to, czemu poświęcasz świadomą uwagę. Czy zatem  metodyczne sterowanie czyjąś uwagą w procesie edukacyjnym nie jest po prostu głównym sposobem na indoktrynację, narzucanie wartości?