wtorek, 11 marca 2014

FOMO czyli lęk przed wykluczeniem.


Znów superwizja. Warsztat rozkręcał się bardzo powoli, więc oddałam się obserwacji dekoracji naściennych. Były tam zaskakująco dobre zdjęcia z Azji. Twarze ludzi, zwyczajne domy, firmy, stragany, autobusy. Szczególnie przyciągnęło mnie zdjęcie z tokijskiej dzielnicy Harayuki. Dziewczęta i chłopcy przebrani za postacie z anime i mangi (kawai dosł. milutcy) przemieszani w tłumie z salrymenami czyli poważnymi, zmęczonymi facetami na etatach. Niepojęty kontrast szarości i feerii barw, powagi i zabawy. Przyszło mi do głowy, że jednak coś ich łączy: i jedni i drudzy są w jakimś sensie niewidzialni, ukryci pod uniforem, przebraniem. Dlaczego Japończyk tak bardzo chce się ukryć? Wiele tłumaczą w tej kwestii książki Rafała Tomańskiego. Bardzo je lubię, bo choć są o Japonii, zawsze znajdę tam coś o nas. W Made in Japan przeczytałam o FOMO, co stanowi skrót od angielskiego fear of missing out. Strach przed byciem pominiętym. Wprawdzie sam syndrom dotyczy świata wirtualnego, udziału w portalach społecznościowych, ale w życiu realnym też mamy wiele okazji, aby przeżyć ów lęk. Otóż Japończycy są na tym punkcie wyjątkowo wrażliwi. Zrobią wiele, aby nie znaleźć się poza nawiasem społecznym. Rzadko ujawniają swoje opinie i preferencje, aby nie okazało się, że "nie pasują". Dlaczego? Prawdopodobnie ma tu wpływ wieloletnia izolacja zafundowana rodakom przez dynastię Tokugawa w XVII do XIX wieku. W trakcie 220 lat zakazu podróżowania i wpuszczania obcokrajowców do Japonii oraz ściśle kontrolowanego handlu, wyspiarze wyrobili w sobie przekonanie o wyższości kultury japońskiej nad wszelką inną. Zaczęli gromadnie hołubić myśl o niemożności zrozumienia duszy mieszkańca Kraju Kwitnącej Wiśni przez gaijina, obcokrajowca. Do dziś wielu z nich jest przekonanych, że tylko Japonia ma na tym globie cztery pory roku i wiśnie. Ta postawa wyższości i hermetyczności nie tylko ułatwiła podtrzymanie polityki izolacji, ale wzmocniła lęk przez odrzuceniem przez własną społeczność. Jak nie masz wyboru, musisz dostosować się do tych, wśród których żyjesz...






Tymczasem na warsztacie sprawy poszły do przodu. Wstępna, dość konwencjonalna rundka, zaowocowała dyskusją na temat różnorodności uczestników. Czy to dobrze, czy to źle, że różnimy się wiekiem, branżami, typem działania?
– Nie wiem, czy ktoś z produkcji mnie zrozumie – powiedziała młoda dziewczyna w profesjonalnym garniturze. Ja jestem wilkiem sprzedażowym, action, action, action... A tam: wszystko ułożone, codziennie to samo. My jesteśmy z innych światów. Nie mamy szans się zrozumieć w pewnych sprawach.
– Codziennie to samo? – zdziwiła się zaczepiona uczestniczka. Ja już nie wytrzymuję ilości zmian, chciałabym choć raz móc przewidzieć, co będzie następnego dnia.
– Ale jednak u was jest inaczej jakoś. Hm... Ja chyba boję się, że jak coś mi się wyrwie, jakieś słowo swobodne spod serca skapnie, to wy, nieprzyzwyczajeni do świata sprzedaży, popadacie jak muchy.
– No, od mnie też można się pewnych rzeczy nauczyć, na przykład, jak obcować z klnącymi jak szewc majstrami – powiedziała lekko dotknięta szefowa produkcji.
Zrobiło się nieprzyjemnie. Wyglądało na to, że więcej osób zaczęło zastanawiać się, co może im się "wypsnąć". Aby przerwać kłopotliwe milczenie, trenerka zaproponowała ćwiczenie w parach pt: "Mój sukces w rozwiązaniu sytuacji trudnej w zarządzaniu ludźmi". Jednak jego początek przyniósł nowe trudności.
– Sukces, to brzmi tak amerykańsko – stwierdził zachowujący rezerwę siwy pan – My jesteśmy inną kulturą, mniej się chwalimy. Może raczej porozmawiajmy o trudnościach... To byłoby prostsze.
Rozmowa w parach nie przyniosła ulgi, w każdym razie nie wszystkim. Niektórzy skupili się na słuchaniu i mówieniu o sukcesach. Jednak wiele osób zaczęło rozprawiać o różnych przytłaczających ich sytuacjach "bez wyjścia", a ich rozmówcy dziarsko atakowali ich złotymi radami. Wreszcie nadszedł koniec tego festiwalu, a ofiary ataku pomocnej ręki odetchnęły.
– Jak pracowało Wam się w parach? – zapytała prowadząca.
– Dobrze... to znaczy normalnie.
– No, te rady były trochę z innych realiów. W zasadzie do mnie nie pasowały. Ale nie powiem, koleżanka... no, na pewno ma dużą wiedzę – dorzuca szybko.
W końcu siwy uczestnik mówi:
– Moim zdaniem nie znamy się dość dobrze, więc może boimy się, że ktoś komuś nadepnie na odcisk, powie coś niestosownego. I potem będzie trudno. Nie jestem psychologiem, nie wiem, co tu wolno mówić.
– A ja jestem psychologiem i boję się, że zacznę psychologizować – powiedziała pani spod tablicy, przedstawiająca się jako szefowa HR.
– To dotyczy też mnie – przyznała znienacka prowadząca – Cały czas boję się, żebyście nie pomyśleli, że to spotkanie jest "niebiznesowe", że wychodzi nam z niego jakaś terapia.
– Narozrabiałam – powiedziała wreszcie młoda wilczyca z (umiarkowaną) skruchą. – Czuję, że znowu się wychyliłam i popsułam atmosferę. Już dwa razy straciłam przez to pracę. Cholera, jak być sobą, a przy tym nie nadeptywać ciągle komuś na odcisk. Mnie jest wszędzie za dużo. Ale z drugiej strony, kiedy trochę odpuszczam, kiedy nie pcham tego wózka do przodu, bo nie mam siły, to nie ma nikogo, kto by mi pomógł. Mój mąż powiedział mi kiedyś, gdy byłam załamana: "No cóż, chyba sobie poradzisz, kochanie?" I poszedł. Od tej pory raczej się nie ujawniam z problemami.
– Co ty mówisz?! A ja Ci tak zazdroszczę tej energii, spontaniczności, bezpośredniości. Ja, z kolei, jeśli nie znam ludzi i panujących reguł, prawie się nie odzywam. Nie wiem, co powiedzieć, aby nie chlapnąć czegoś niestosownego. I zamiast słuchać, w głowie snuję scenariusze ewentualnych wpadek.
– A więc w sumie niewiele nas różni. Ty nie mówisz, co cię boli, i ja też nie. Ty nie słuchasz, i ja też nie. Ty chcesz to zmienić, i ja też. Może to i dobrze, łatwiej się zrozumiemy – skonstatowała wilczyca z dość przewrotnym uśmiechem.

Szukanie podobieństw okazało się nośnym kierunkiem. Uczestnicy coraz więcej uwagi poświęcali sobie nawzajem, rosła empatia. Okazało się, że w tej grupie możliwa jest wolność, bezpieczeństwo i poczucie więzi. A różnorodność? To zabawne, ale dopiero teraz widać ją było z całą wyrazistością.
– Chciałbym, aby moi ludzie też nauczyli się tak rozmawiać. To byłoby dla mnie ważnym zadaniem jako menedżera. Połowa problemów by odpadła – powiedział jeden z uczestników w podsumowaniu szkolenia.

Kiedy widzimy to, co nas łączy, kiedy zauważamy nasze podobieństwo, tracą na znaczeniu wymyślone i prawdziwe bariery pomiędzy ludźmi. Wówczas maleje lęk przed byciem nieadekwatnym, przed byciem negatywnie ocenionym, przed byciem wykluczonym. Mało istotna staje się nawet potrzeba autoprezentacji, bo wreszcie można naprawdę ujawnić swoją siłę. Kończy się japońska izolacja. Zatem, jak poradzić sobie z FOMO? Zobaczyć, że mamy je prawie wszyscy. Moim zdaniem praca nad tym to ważne, wręcz kluczowe zadanie dla lidera i trenera.

3 komentarze:

  1. Pisz częściej;) W rewanżu podzielę się filmikiem:
    https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=1Evwgu369Jw

    OdpowiedzUsuń
  2. Michał, świetna sprawa. Czy moge wrzucić na stronę TROP?

    OdpowiedzUsuń