wtorek, 4 lutego 2014

Jak Gombrowicz uczył asertywności....



Mój syn przygotowuje się do matury. W związku z powyższym zmuszony jest przeczytać szereg lektur, które dotychczas skutecznie ignorował. Jednak zaliczenie Ferdydurke do lektur wkurzyło go, a nawet uznał to za perwersję.
- Gombrowicz to nie jakiś Słowacki, żeby go tymi pytaniami maturalnymi maltretować! To jest nawet książka super, więc teraz nie wiem, czy czytać ją z ciekawością, czy nie!
Posłuchaj, mówi mój syn, zarykując się przy tym:

"Hm... Hm... A zatem, dlaczego Słowacki wzbudza w nas zachwyt i miłość? Dlaczego płaczemy z poetą czytając ten cudny, harfowy poemat "W Szwajcarii"? Dlaczego, gdy słuchamy heroicznych, spiżowych strof "Króla Ducha" wzbiera w nas poryw? I dlaczego nie możemy oderwać się od cudów i czarów "Balladyny"... Dlatego, panowie, że Słowacki wielkim poetą był! Wielkim poetą! Zapamiętajcie to sobie, bo ważne! Dlaczego kochamy? Bo był wielkim poetą. Wielkim poetą był! Nieroby, nieuki, mówię wam przecież spokojnie, wbijcie to sobie dobrze do głowy (...)."
Witold Gombrowicz, Ferdydurke

Tak, pomyślałam jako współczująca matka. Jeszcze tylko 4 miesiące do matury... potem.... cztery lata studiów, a potem...wolność od narzucania, co czytać, co myśleć o przeczytanych książkach i jak to wyrażać, wreszcie będzie mógł  uczyć się po swojemu...? Czyżby? A Józio, bohater Ferdydurke, gość już trzydziestoletni, śni nadal czasami, że na powrót wylądował w gimnazjum.

"We wtorek miałem sen... Zbudziłem się nad ranem, gdy było jeszcze ciemno. Wydawało mi się, że ciało moje nie jest jednolite, że niektóre części ciała są jeszcze chłopięce (...) taki, jak jestem dzisiaj, po trzydziestce, przedrzeźniam i wyśmiewam sobą chłystka, jakim byłem, a on znowu przedrzeźnia mnie (...) No Józiu chodź, pójdziemy do szkoły. Do szkoły dyrektora Piórkowskiego. Pierwszorzędny zakład naukowy. Są jeszcze wolne miejsca w 6 klasie. Edukacja twoja - zaniedbana i trzeba przede wszystkim uzupełnić braki." jw.

Gdy czasami prowadzę superwizję, to, niestety, co przyznaję ze wstydem, zdarza mi się z lekka odlecieć, czyli oddać zamyśleniu. Oto półsen Doroty Jakubowskiej:

Siedzę na sali szkoleniowej. Niby cień wciśnięta za tablicę, widzę stoły ustawione w podkowę, rzutnik na honorowym miejscu, wszyscy siedzą przyciśnięci do ścian, trenerka góruje. Uczestnicy analizują metody sprytnego podejścia "trudnego klienta", żeby choć trochę ułatwić sobie szybkie zamknięcie transakcji. Robią to bez zbytniego zapału, bo już byli na takim warsztacie i podejrzewają, że te wszystkie sposoby sprawdzają się tylko czasami. Lepiej "wychodzą" prawdopodobnie wtedy, gdy klient nie wie, że jest trudny, a myśli w swej naiwności, że jest bezradny, ogłupiały, wystraszony. Ale uczestnicy, choć wyraźnie zdystansowani do swej pracy intelektualnej, to jednak pragną zadowolić uroczą trenerkę, która naprawdę przejawia życzliwość i nie ma powodu robić jej przykrości. Tylko jeden marudny gość cały czas dowodzi, że wymieniane sztuki i sztuczki działają rzadko, a w jego przypadku - zgoła nigdy. Psuje tym atmosferę i wkurza trenerkę. Propaguje jednocześnie swoją dość infantylną metodę "Zignorować, robić swoje". Nie zostaje ona jednak zapisana na flip-charcie, ze względu na swą niedojrzałość właśnie. W końcu trenerka stawia wszystko na jednego konia, zdecydowanie wskazując na stworzoną wspólnymi siłami listę:
- Wierz mi, to działa!
Chyba nie uwierzył, ale się uspokoił. Czyli wyjął komórkę i oddał się graniu w kuleczki. Trenerka zastosowała prawdopodobnie metodę numer trzy z listy brzmiącą: "Podkreślić własny autorytet, zapewnić o jakości usługi". Potem wszystko poszło gładko, a młody wątpiący podobno dostał w przerwie telefon, że jest wzywany do pracy, więc odmeldował się, prosząc jednakże o uprzednie przydzielenie dyplomu. Otrzymał.

Druga część warsztatu dotyczyła asertywności. I tu zaczęły się problemy z subordynacją. Krucha równowaga, rodzaj umowy społecznej, polegającej na bezstresowym odbyciu szkolenia przez uczestników z jednej strony, a otrzymaniu przez trenerkę pozytywnych opinii od uczestników na skali ich zadowolenia, z drugiej, została znienacka zagrożona. Asertywna odmowa, zdaniem wielu uczestników "nie przejdzie", bo jest niegrzeczna i zimna w swej wymowie i jest gorsza niż zwykłe burkniecie nawet.
- A po co robić sobie wrogów?- pytają. - Nie lepiej jakoś delikatniej się wykręcić?
Jednak trenerka wykazuje konsekwencję.
- Umówiliśmy się na ćwiczenie asertywności - stwierdza.
- O nie! - mówi jedna z uczestniczek w nagłym przypływie asertywności. - Ja się na to nie umawiałam. Ja przyszłam się dowiedzieć, co mam z nerwami zrobić, gdy mnie klient wkurzy, a szefowa patrzy. Tak było ostatnio. Nawet nie wiem, czy to czasem nie był jakiś cholerny mystery client, czyli podstawiony prowokator, bo jakoś wyjątkowo ostro sobie ze mną poczynał. Cała się spociłam jak mysz przy tej rozmowie, więc szefowa wysłała mnie na szkolenie, abym wzmocniła pewność siebie. Ale taka asertywność to nie dla mnie, nie jest polska, tylko jakaś amerykańska.
Trenerka zasępia się i pyta pozostałych uczestników:
- Co byście wobec tego zrobili, aby się zabezpieczyć przed niepożądanymi emocjami?
Po dłuższej dyskusji konkluzja jest następująca: spróbować asertywnie, ale jeśli klient nie zrozumie, że to asertywność, czyli metoda na wskroś słuszna, to wówczas należy jego zachowania zignorować.
- Aha - podsumowała trenerka - czyli stanowcze i grzeczne postawienie granic, najlepiej procedurą czterech kroków, tak?
- No, - mówi uparta przeciwniczka stawiania granic zbyt radykalnie - ale po niektórych na pierwszy rzut oka wiadomo, że to nie podziała, więc wtedy lepiej od razu oszczędzać nerwy, czyli starać się nie słuchać.
- W zasadzie po większości to widać - dodaje inna. Sytuacja staje się męcząca. Ratuje ją trenerka, asertywnie ignorując dalszą dyskusję i zapowiadając przejście do nowego tematu. Przerwa.






Budzę się z półsnu. Jestem na superwizji. Szkolenie prowadzi bardzo doświadczony trener. Czy jednak, zaangażowany w realizację scenariusza, widzi on związek między tym, o czym mówi, a tym, czego uczy? Czy zachowuje tę spójność Tu i Teraz? Czy uczy się od uczestników, chcąc ich zrozumieć, czy też próbuje nad nimi dominować? Czy potrafi stworzyć szansę na wnikliwą i otwartą rozmowę dorosłych ludzi? Czy ufa zawodowemu i życiowemu doświadczeniu uczestników? Jak sądzi, co może stanowić dla nich punkt wyjścia do prawdziwego otworzenia się na nowe? Nie wiem. Nie wiem też, czy będziemy o tym w trakcie rozmowy superwizyjnej w ogóle rozmawiać, bo może całkiem inne kwestie zaprzątają mu aktualnie głowę. Czy zatem ja sama zaangażuję się w to, co on faktycznie przeżywa, a nie w to, o czym śniłam w półśnie?




7 komentarzy:

  1. Uśmiech pojawił mi sie na twarzy jak to czytałam. Przypomniał mi sie nasz warsztat, kiedy przekonywałam cał agrupe, że najlepsze są miotły z lat 70 i niczym nie różnią się od dzisiejszych. Właściwie nie ma po co robić żadnych innowacji na siłę w miotle gdyż jest doskonała sama w sobie.
    A swoją drogą Gombrowicz jest za....bisty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No coż
      , wtedy nie potrafili docenić twej dojrzałości i robili miny:)

      Usuń
  2. Bardzo dziękuję... napisałam już raz komentarz, ale go nie ma... temat tu i teraz... był tematem mojego ostatniego tygodnia... temat szeroko zamkniętych oczu... i siedzenia w swojej głowie, ze swoimi przekonaniami i bycia przekonaną, że to przekonanie innych... :) no ciężki case, ale za mną... jestem Twoją wielbicielką!!! jeszcze raz dziękuję!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestes osamotniona w tej kwestti. Ze smutkiem zauważam: też tak mam. Ale dzekuje za dobre słowo:)

      Usuń
  3. To "z lekka odlecieć", to chyba nic złego. Na moje oko, to przejaw cudnej empatii w stosunku do uczestników ;), no albo akt desperacji, co by przetrwać :). A co do Gombrowicza, to w całości kojarzą mi się jego nauki o niewoli odgrywania ról w życiu codziennym.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, jeszcze sobie trochę myślę o tym, co napisałaś. I się zastanawiam, co takiego się dzieje, że te kontakt jest takim deficytowym towarem. Zawsze mnie to zadziwia, a w szczególności, gdy sam się przyłapię na tym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, ale to chyba wysiłek wielki koncentracji i uwagi czyli energii oraz konieczność "jarzenia" co się dzieje na wielu płaszczyznach na raz. Nieekonomiczne- jak sztuka.:)

      Usuń