sobota, 4 stycznia 2014

Uwaga! Będzie o uwadze.

Dzieciak moich znajomych, późny owoc życia skupionego na tzw. karierze, jest fantastyczny. Wesoły i ciekawski. Siedział sobie na podłodze i wtykał klocki różnych kształtów w stosowne otwory. Mama przerwała konwersację z nami i zawołała:
– O, umieszczasz walec w okrągłej dziurce! –  Młody ją zignorował, więc mama kucnęła obok i powtórzyła kwestię. Dziecko, niezrażone, trochę tylko się spięło, po czym kontynuowało akcję wtykania, tym razem bez powodzenia. – Nie tak, mówi mama. To ma rogi, więc to jest kubik. Otworek też musi mieć rogi. Który otworek ma rogi? – pyta spokojnie. Młody zaczął przejawiać zniecierpliwienie. Odwrócił się tak, aby nas nie widzieć. Podjął dzieło dopasowywania, ale mama powiedziała – Zobacz, musisz mieć na to metodę. Jak są rogi w klocku, to będą pasować te otwory kanciaste. Rozumiesz? – Hm.. nie rozumiał. Próbował ewakuować się ze swoja układanką w inny kąt, ale mama podążała. W końcu dziecko porzuciło zabawkę, a mama na to – Nie zniechęcaj się tak łatwo. Najważniejsze, to nie zniechęcać się!
Oczyma duszy widziałam obraz uciekającego w dal malucha i biegnącej za nim matki wołającej – Kiedy biegniesz, to najważniejsze jest, aby stawiać stopy na zewnątrz, nie do środka. I wyprowadzać ruch z bioder! Aaa.. i nie zaczepiać obcych psów!

W życiu, szkole i w pracy ścierają się nieustannie dwa paradygmaty rozwoju, dwa podejścia do edukacji. Najlepiej widać to na przykładzie nauki języka: jest dla ucznia czymś naturalnym, albo sztucznym. Jeśli myślimy w nim, używamy go spontanicznie, nie zastanawiając się nad gramatyką, to jest naturalny (oczywiście gramatyka przydaje się potem, gdy chcemy szlifować styl). Jeśli, zanim coś sformułujemy, myślimy coś w tym rodzaju:
– Jakby to powiedzieć, żeby było i trafnie i poprawnie? Czy to będzie właściwy czas? – to traktujemy język jako sztuczny. Japończycy podobno uczą się angielskiego całymi latami, ale nie mówią w tym języku, choć znają gramatykę i słówka. Tak bardzo boją się popełniania błędów, że nie odezwą się, dopóki nie będą pewni, że są perfekcyjnie nauczeni języka. Dlatego popyt na nauczycieli angielskiego rośnie w Japonii zawrotnym tempie.

Zatem pierwszy paradygmat: ludzie uczą się na skutek przejścia wypróbowanej przez innych drogi, prowadzeni krok po kroku do właściwych konkluzji. Cel edukacji wyznacza nauczyciel, on też podaje miary sukcesu np. stopnie. On też kontroluje, czy uczeń koncentruje się na tym, co trzeba, czy „nie włazi w szkodę”, oddając się dygresjom lub interesując się kimkolwiek poza nauczycielem. 

Drugie podejście: ludzie uczą się próbując i eksperymentując. Muszą przy tym sami znaleźć swoją drogę rozwoju. Wszystko, co robią, wywołuje jakiś efekt i - jeśli zwracają na niego uwagę, to staje się on informacją o sukcesie lub porażce.  Dobrze jest, jeśli mają przy tym wsparcie nauczyciela. W czym? Aby, jak mówi mój Jac, człowiek mógł uczyć się sam, ale nie samotnie… Nauczyciel towarzyszy, pomaga w samookreśleniu się przez ucznia i w akceptacji rzeczywistości. Jak pomaga? Poświęca mu uwagę i daje mu swą wiedzę, gdy uczeń sygnalizuje, że jej potrzebuje.

Sądzę, że na ogół uczymy się ta drugą drogą, w naturalny sposób podejmując różne wysiłki związane z osiągnięciem czegoś nowego lub wyrobieniem sobie nawyku. Jednak nie zdajemy sobie z tego sprawy ani nie doceniamy tego procesu. Z pewnością taki proces dotyczy  wszelkich umiejętności psychospołecznych. W ten sposób zaczynamy rozumieć, jak być z ludźmi, jak wyrażać siebie,jak zrozumieć własną i cudzą kulturę. Po prostu robimy coś w stosunku do kogoś, a potem patrzymy, co z tego wynikło. Jednak nie zwracamy na to permanentne uczenie się, na ten holistyczny proces rozwoju, dostatecznej uwagi. Co więcej, nie nazywamy go uczeniem się, co najwyżej nabywaniem doświadczeń, z naciskiem na przykre konsekwencje. Zdaje się, że daliśmy sobie wmówić, że nauka ma miejsce tylko w określonych, rytualnych sytuacjach. Ławki, indeksy, te rzeczy, zaś „prawdziwa” nauka jest wtedy, gdy zewnętrzny autorytet  nam powie, czego właśnie się uczymy oraz jakiego typu wnioski powinniśmy z tego wyciągnąć. Żyjemy złudzeniem, że nasz rozwój zachodzi wtedy, gdy ktoś pokieruje naszą uwagą. Natomiast reszta edukacji, życiowej nauki, to w zasadzie wypadki przy pracy.
Miałam kiedyś klientkę na coachingu. Była prezesem wielkiej firmy i znakomicie sobie radziła. Ale miała kompleks, który spędzał jej sen z powiek: brak MBA lub innego „porządnego” wykształcenia. - Po co chcesz mieć to wykształcenie? – Bo dręczy mnie myśl, że jest standard, którego nie realizuję, bo go nie znam. Że nie zwracam uwagi na to, na co powinnam.



Podejrzewam, że na tym właśnie polega rząd dusz: na sterowaniu uwagą. Masz władzę, kiedy ludzie zwracają uwagą na to, na co Ty chcesz, aby ją zwracali, a na dodatek twierdzą, że nic innego nie ma. Dzieci w szkole siedzą ławka za ławką usadzone tak, aby nie nawiązywać ze sobą nawzajem kontaktu.  Gdy zapytasz uczniów – Co się teraz dzieje w klasie? – odpowiedzą – Pani mówi o wielkim zlodowaceniu. – Czy coś jeszcze? – Nuda – Zauważcie, nie uwzględniają życia społecznego, podrywów, zawodów i nadziei, a nawet smutnej historii o tym, jak wyginęły mamuty, nie ma w polu ich świadomej uwagi szynszyla z Epoki Lodowcowej, o którym jednak cały czas myślą „w tyle głowy”. Nie ma tego, co jest żywe. Wezwanie Uważaj! to hasło ostrzegawcze mówiące: Niebezpieczeństwo, chroń się!  W szkole oznacza  Słuchaj mnie, bo zaraz zostaniesz dwóję lub też Znów zachowałeś się nieodpowiednio, nie uważałeś! Wymuszanie uwagi to potężna broń, bo pozbawia ludzi wiary w to, że wiedzą, co dzieje się dookoła, że to, co widzą, co przeżywają, jest ważne. Ważność, waga i uwaga - czy to przypadkowa zbieżność językowa, czy może  słowa te łączy prawdziwe pokrewieństwo znaczeniowe? Ks. Tichner powiedział, że wartość to jest to, co uznaje się za ważne. Idąc dalej, mogłabym powiedzieć: wartość to jest to, czemu poświęcasz świadomą uwagę. Czy zatem  metodyczne sterowanie czyjąś uwagą w procesie edukacyjnym nie jest po prostu głównym sposobem na indoktrynację, narzucanie wartości?


8 komentarzy:

  1. I tak mi sie jeszcze skojarzylo a propos Twojego postu - swietny wyklad Sir Kena Robinsona o tym jak szkoly wplywaja na nasza kreatywnosc - http://www.ted.com/talks/lang/pl/ken_robinson_says_schools_kill_creativity.html?source=facebook#.UoJwXDMtcZR.facebook

    a w klimacie wychowania dzieci - polecam takie ksiazki jak 'Porozumienie bez przemocy' Rosenberga (klasyk), i bardzo ciekawa ksiazka, ktora ostatnio czytam - Alfie Kohn 'wychowanie bez kar i nagrod'
    Kamila C

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziekuję, wykład świetny faktycznie. pozdr

    OdpowiedzUsuń
  3. jako matka zawsze się zastanawiam na ile pomagam, a na ile przeszkadzam dziecku w rozwoju...:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, dziecko rozwija się do 6-7 roku życia, a potem idzie do szkoły :)
    Ania R.

    OdpowiedzUsuń
  5. Gratuluję pomysłu automotywacyjnego, Za rok będzie książka. Pozdrawiam
    Paweł Ruszkowski

    OdpowiedzUsuń
  6. Ha, patrzę z zachwytem, jak mój Młody z pasją i cierpliwością codziennie sam uczy się grać na gitarze elektrycznej bo zamarzyło mu się, że zostanie drugim Hetfieldem. Nigdy nie grając na gitarze żadnej sam szuka źródeł z których się uczy, ćwiczy i "wałkuje" wybrane sekwencje utworów, przybiega co jakiś czas pochwalić się nowo wymyślonymi frazami. Autorytetów szuka sam. I rozkwita przy tym i utwierdza się, że jeśli coś go uwiedzie to zrobi wszystko, żeby się nauczyć, doskonalić, dowiedzieć... A już nas kusiło, żeby go zapisac do szkoły muzycznej i mu usystematyzować naukę. Dobrze, że się odcukaliśmy z tego szkolnego podejścia...

    OdpowiedzUsuń
  7. Gratuluję Wam. Będziecie mieli muzyczkę.

    OdpowiedzUsuń